Czy mamy wpływ na to jak wygląda rynek motoryzacyjny?

Czy rynek motoryzacyjny to już dyktatura rządząca się swoimi prawami i czy w obecnym świecie jest szansa na to, żeby klient miał realny wpływ na jego kształt i funkcjonowanie?
Błędne koło – poniekąd
Był kiedyś taki skecz o sprawozdawcach sportowych. Śp. Stanisław Tym wyjaśniał w nim, skąd bierze się niesłychana zdolność szybkiego mówienia tych dziennikarzy. Podług tego wywodu, sprawozdawca ma na uszach słuchawki, które odcinają go od świata zewnętrznego umożliwiając pracę. Owe słuchawki są połączone z mikrofonem, do którego dziennikarz relacjonuje przebieg wydarzenia. To co mówi, słyszy w słuchawkach, więc musi mówić coraz szybciej. Musi mówić coraz szybciej, żeby zdążył powiedzieć to co właśnie słyszy, a słyszy to co mówi coraz szybciej…
( Dla każdego kto nie zna – polecam kliknąć tutaj i zażyć nieco klasyki w najlepszym wydaniu – rzeczony skecz zaczyna się od 10 minuty.)
Spokojnie taką formułę zapętlenia się, można przyłożyć do dzisiejszego świata – szczególnie do rynku motoryzacyjnego. Znaliście kiedyś niemal wszystkie marki i modele motocykli? Oczywiście, że tak – każdy miał doktorat z wydawanych corocznie katalogów motocykli. Przyszedł jednak taki moment, że mrugnęliśmy powiekami i zaczęły nas otaczać – nie tyle modele co zupełnie nowe marki. Kojarzyliście chińskie produkty z zapachem taniego plastiku i tandetą… w sprinterskim tempie przeszliśmy do tej motoryzacji jako racjonalnego wyboru broniącego się dobrą jakością.
Chomiczy kołowrotek
Żyjemy w świecie, który kształtujemy samodzielnie lub który bezpowrotnie sobie ukształtowaliśmy. Nasze decyzje – lub ich brak, wpływają na nasze otoczenie bezpośrednio. Żyjemy w tempie oraz w środowisku, które sprzyja bezkrytyczności. Nie mamy czasu na zastanawianie się lub – po prostu, wolimy tego nie robić. Czerpiemy garściami proste i atrakcyjne informacje wylewające się rwącym potokiem z internetu i social mediów.
Przeczytaj także: Motocyklowy ostracyzm – czy funkcjonuje?
Naprawdę niedawno dziennikarstwo bywało sztuką, a jego owoce wiarogodnym źródłem informacji. Złota zasada mówiąca o sprawdzeniu informacji w – co najmniej trzech źródłach stała się bezużyteczna, bowiem powszechnie dostępna komunikacja i przestrzeń medialna, została opanowana przez treści komercyjne i kształtujące opinie. Żyjemy w Matrixie podług scenariusza „They Live” Johna Carpentera.

W obecnym tępie życia, łatwo przyjmuje się podaną na tacy, gotową do zapamiętania informacje.
Jaki ma to związek z kształtem obecnego rynku – ano bezpośredni. Całkiem niedawno rynek motoryzacyjny wyglądał zgoła inaczej. Marki w poszukiwaniu klientów, konkurowały ze sobą jakością, powstawały legendarne samochody i motocykle. Odpowiadając na zapotrzebowania, tworzyły się produkty funkcjonalne, a jedną z tych funkcji była trwałość i jakość.
Jednak wszystko to wymagało rozwoju, a w zasadzie zwiększenia objętości i przesuwania granic. Rynek pod okiem nowych nauk, został przejęty przez analityków, speców od rozwoju i marketingowców. Oczywiście nie byłoby w tym nic złego, jeżeli chodziłoby o konkurowanie jakością – ale już nie chodziło o jakość. Celem stało się ograniczenie kosztów, zwiększenie marż, kreowanie wartości i napędzanie wolumenu sprzedaży.
Rynek zakłada słuchawki sprawozdawcy sportowego i słucha siebie samego
Wartością nie był już jakościowy towar – stały się nią marki same w sobie, wyprofilowane tak, by zająć pełne spektrum rynku kreując nowych klientów i ich zapotrzebowania. Jedne linie produkcyjne trzaskają to samo auto różniące się jedynie znaczkiem danej marki – czy taki wybór nie jest absurdalny? Część zamienna z logo VW potrafi być kilkaset razy tańsza od dokładnie tego samego produktu, z logo Lambo.
W proch sypią się legendy, które dotąd były punktem odniesienia. Symbol ameryki – Harley-Davidson jest napędzany silnikami produkowanymi w Chinach. Ostoja europejskiej jakości BMW także korzysta z chińskich silników. Yamaha, KTM…, We wnętrzu Porsche odnajdujemy elementy kokpitu z Octavii. Legendarna Supra to obecnie BMW Z4. Następczyni – równie legendarnej AE86 to Subaru. Roadstera Fiata produkuje Mazda.

Harley jest amerykański ale miewa chińskie silniki, Toyota to BMW, Peugeot to Fiat, a Fiat to Mazda – czegoś nie rozumiecie?
Rotacja rynku to kolejna kwestia, która spadła na nasze plecy jako pułapka bez wyjścia. Za księgową optymalizacją i globalnym kapitałem poszła – wspomniana powyżej, unifikacja produkcji i techniczne ujednolicenie. Dążąc do redukcji kosztów i zwiększenia marż, zaczęto serwować nam drastycznie obniżoną jakość. W zdroworozsądkowym świecie, to by nie przeszło, ale nasz świat nie ma nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Problem jakości został rozwiązany przez wysoką rotację, którą napędza – także sztucznie wykreowana, potrzeba posiadania nowości. Polityka – jak to polityka, lobbuje korporacjom wprowadzając coraz to bardziej absurdalne przepisy, które – wymuszając zmiany, także służą rotacji.
Potrzeby czy chęci?
Wiedzieliście kiedyś, że rozpraszający uwagę, oślepiający, niepasujący do niczego ekran wielkości telewizora jest Wam potrzebny w samochodzie? Jak mogliście jeździć kiedyś bez czujnika zmierzchu? Wasz motocykl jest spięty z aplikacją?, potrafi odbierać wiadomości z WhatsApp i przetwarzając Wasz głos wysyłać odpowiedzi?

Znajomość własnych, realnych potrzeb da nam podstawy, do podejmowania świadomych wyborów.
Oczywiście nie można generalizować i w tym całym biegu, całkiem łatwo odnaleźć plusy dodatnie. Nadal są marki, które wyznaczają kierunek rozwoju, nadają tempa. Powstają motocykle coraz szybsze, coraz bezpieczniejsze i łatwiejsze w okiełznaniu. Technologia tanieje i powszednieje, więc trafia z flagowców do motocykli u dołu piramidy pokarmowej. Chińskie marki odrobiły lekcje i serwują naprawdę godne uwagi motocykle w świetnych cenach i jakości nie odbiegającej od „europejskiego standardu”. Nie ważne jak specyficznych cech oczekujemy od motocykla – rynek pokrywa absolutnie każdą niszę, więc na pewno znajdziemy coś dla siebie.
Kiedyś to było, teraz już nie jest
Jaki z tego wniosek? – stety albo niestety świat się zmienia w tempie geometrycznym. Ważne, żeby mieć dystans i umiejętność dostrzegania rzeczywistości z perspektywy oddalonej nieco od głównego nurtu. To trochę jak z internetem. Przeglądając wpisy, posty, strony i serwisy musimy znać zagrożenia i być świadomym w jaki sposób ktoś może wpłynąć na moje decyzje – kliknięcie, podanie maila, odpisanie na wiadomość, i wykorzystać je na moją szkodę. Kojarzycie niedawną historię z babką, do której rzekomo pisał Brad Pitt. Babeczka nie dość, że przelała „Bradowi” wszystkie swoje oszczędności w sumie 250000 eu, to przygotowując się na ślub z nim rozwiodła się ze swoim – jak najbardziej realnym, mężem. Ot co.

Reklama elektryków Damona usypia naszą czujność bo nie przypomina reklamy. To bardziej forma naukowego opracowania i analityki rynkowej. Informacja o przyszłości podana w formie dokonanej. Kropka.
Zwolnijmy – to przede wszystkim, wtedy pojawi się czas na dystans i refleksję. Poznajmy swoje prawdziwe potrzeby bez podążania za marketingowym bullshitem i wybierajmy według tych potrzeb. W sumie – całkiem zasadniczo rzecz ująwszy, żyjmy według nich. Może się okazać, że nie potrzebujemy większości rzeczy jakimi jesteśmy otoczeni. Oczywiście za nic, nikomu nie odmawiamy prawa do cieszenia się z każdych ficzerów jakie dostarcza nam rynek motoryzacyjny – jednak podstawową zasadą jest świadomy wybór.
Zack de la Rocha z RATM śpiewał „we gotta take the power back” i – może to próżne życzenie, ale to klienci powinni kształtować rynek motoryzacyjny, a nie rynek klientów.